Marek Humiński – maratończyk po operacji kolana

Gdy masz blisko 50 lat na karku, zawsze byłeś aktywny fizycznie i nagle, gdy zaczynasz myśleć o poważnym bieganiu, doznajesz poważnego urazu kolana, w głowie mogą pojawić się tylko czarne myśli. Marek Humiński miał inny plan i inną wizję. – Dzięki determinacji i woli walki, po dwóch operacjach wróciłem do biegania. Do takiego biegania, do jakiego chciałem wrócić – mówi sportowiec-amator, który maraton w Paryżu pokonał w 3 godziny i 5 minut.

Moje całe życie to sport. Amatorski, ale to też jest sport i ciągły ruch. Dużo grałem w piłkę, uczestniczyłem w zabawach biegowych, grałem w szóstkach, później w jedenastkach. Niestety, kiedyś kopało się piłkę na asfalcie lub twardym podłożu. Niby więc byłem aktywny, ale tak do końca nie dbałem o zdrowie. Przytrafiały się jakieś kontuzje, często zostawały niedoleczone, do tego nigdy nie odstawiałem nogi, więc były one poodzierane, obstukane i podniszczone – wspomina Marek Humiński, rocznik ’63. Tak było do momentu, gdy jeszcze przed pięćdziesiątką trafił do Rehasport w ręce dr. hab. Tomasza Piontka. A trafił, bo miał wyjątkowego pecha podczas jazdy na nartach. Właściwie nie tyle podczas samej jazdy, co… stania na nartach. – Pech dopadł mnie przy wyciągu, gdy jakaś kobieta weszła na moją nartę, przesunęła się na niej, a ja poleciałem do tyłu. I zerwałem więzadła w kolanie – mówi biegacz z Zielonej Góry.

Cel: Rehasport Clinic

Właśnie wtedy Marek Humiński trafił do Poznania do dr. Piontka. – Szukałem dobrej kliniki, znalazłem ją, ale po przyjeździe doznałem szoku. Okazało się, że to nie tyle same więzadła, co pół kolana trzeba wymienić! Miałem do doktora tylko jedną prośbę: muszę po tej operacji biegać, bo bez takiej gwarancji nie zgadzam się na operację. Tyle że wówczas groziła mi endoproteza. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakie mogą być konsekwencje takiego urazu – opowiada Marek Humiński. I dodaje: – Powiedziałem w końcu: doktorze, rób co chcesz, trudno, najwyżej będę miał tę endoprotezę.

Operacja się udała, ale to była dopiero część sukcesu. Zdaniem Marka Humińskiego znacznie ważniejsza dla człowieka wracającego do zdrowia jest rehabilitacja. –  Operacja była krótka, a rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Najpierw w Poznaniu, później w Zielonej Górze, gdzie rehabilitantka dostała wytyczne z Rehasport. Codziennie pracowałem po co najmniej 2,5 godziny, bo tylko taka praca może dać sukces. Było dużo bólu, płaczu, naciągania, wzmacniania tej nogi. Miałem już za sobą normalne ćwiczenia fizyczne, potem na piłce, z gumami. I wtedy okazało się, że mam jednak problemy z łąkotką, które nasilają się z uwagi na… krzywe nogi. Znów trzeba było operować…

„Jakbym przepłynął ocean”

Marek Humiński

Tym razem w miarę sprawnie udało się jednak wrócić do biegania. – Przed tą pierwszą operacją zdołałem przebiec jeden maraton, z Bydgoszczy do Torunia, ale nie miałem żadnych planów czasowych. Po prostu przebiec, a może i spełnić małe marzenie, czyli złamać cztery godziny. Zrobiłem to, ale trochę przypadkowo, bo w pewnym momencie zacząłem mocno przyspieszać, czego nie powinno się robić. Rwałem tempo, a po 35. kilometrze za to zapłaciłem. Spełniłem się jednak sportowo, byłem tak zadowolony, jakbym przepłynął ocean – wspomina Marek Humiński.

Czas powrotu po obu operacjach wyniósł w sumie dwa lata. Może niecałe, ale Marek Humiński liczy to z czasem powrotu do formy. – Rehabilitacja nauczyła mnie systematyczności i dała silną wolę. Dzięki temu wszedłem na wyższe poziomy sportowe. Wiedziałem już, że piłkarzem nie będę, nart zjazdowych się bałem, więc zostało mi bieganie. To umiem robić najlepiej – przyznaje zielonogórzanin.

Trzy godziny w Paryżu

Treningi były coraz bardziej intensywne, ale starty początkowo ograniczały się do dystansu 10 km. Jesienią 2014 roku, czyli dwa lata po zabiegu, 51-letni Marek Humiński zdecydował się na półmaraton w Zielonej Górze. Dystans ponad 21 km pokonał w 98 minut. – Przez kilka kolejnych miesięcy solidnie się przygotowywałem, by wiosną 2015 roku dopiąć swego i spróbować sił w maratonie paryskim. Udało się, pobiegłem, początkowo na czas 3.30, ale solidnie przyspieszyłem i skończyłem bieg  z czasem 3 godziny i 14 minut. Później zaliczyłem fajny półmaraton w Nowej Soli, gdy pokonałem ten dystans w godzinę i 26 minut. Wiedziałem już, że mogę po kolejnym okresie przygotowawczym zmierzyć się z magiczną barierą trzech godzin w maratonie – mówi biegacz z Zielonej Góry.

Przebiegnięcie maratońskiego dystansu poniżej trzech godzin jest już solidnym wyzwaniem – to nawet oznacza pewien stopień przejścia z amatorstwa w półzawodowstwo. – Trzeba biec wtedy każdy kilometr ze średnią 4 minuty i 15 sekund, a przecież wielu biegaczy ma problem z takim tempem na jednym kilometrze. My tutaj mówimy o 42 kilometrach! Trenowałem, trenowałem, pobiegłem znów w Paryżu, ale tym razem się nie udało.  Wynik 3.05 i tak jest kosmiczny dla wielu ludzi. A moim sukcesem, jak i Rehasportu oraz dr. Piontka, było to, że w ogóle mogłem się ruszać i trenować – mówi Marek Humiński.

Marek Humiński

Crossfit do pomocy

Od obu operacji minęło kilka lat, pan Marek zaczął próbować sił w biegach górskich. Z kolanami większych problemów nie ma. – Najśmieszniejsze jest to, że mniej bolą po bieganiu, a bardziej jak siedzę w samochodzie czy samolocie, albo nawet jak leżę. To jest chyba spowodowane brakiem ruchu, który dla mnie jest czymś naturalnym – śmieje się. Pomocne okazały się też ćwiczenia funkcjonalne połączone z crossfitem. – Chciałem w ten sposób wzmocnić kolana, ale także górne partie ciała. W tym kierunku poszedł mój syn, jest trenerem crossfitu i wspólnie założyliśmy nawet klub crossfitowy. Wzmocniły mi się kolana, mięśnie okołobarkowe, kręgosłup, mam też większą wydolność. Mimo wieku wcale nie jestem tam najgorszy.

Jest czas na sport, jest czas na podróże

Z łamania granicy trzech godzin w maratonie pan Marek jednak zrezygnował. Chciał oddać trochę czasu swojej żonie i drugiej ich wspólnej pasji, czyli podróżom. – Gdy treningowo biegałem, to miałem zajęte weekendy, bo w soboty pokonywałem dystans co najmniej 20 km, a w niedzielę nawet 30 km. Był czas sportu, jest czas podróżowania. Skończyłem turystykę, to mój zawód, kocham to i lubię organizować podróże. Sport półwyczynowy zabierał możliwość połączenia obu rzeczy, bo treningi miałem pięć dni w tygodniu, biegałem tygodniowo po 100 km, a nie da się tak pracować w obcym terenie. Z biegania nigdy jednak nie zrezygnuję, to fantastyczny sposób na aktywne spędzanie czasu. O kolanie już nie pamiętam, ale z pewnych rzeczy warto wyciągać wnioski. Przerzuciłem się z narciarstwa zjazdowego na biegowe i często spędzam wspaniałe weekendy z żoną w Jakuszycach – kończy dawny pacjent Rehasport.